California z watahą

Relacje z imprez lotniczych, pokazów, podróży itp.
Awatar użytkownika
Gryni
Posty: 1110
Rejestracja: 07 lutego 2007, 00:45
Lokalizacja: Bielsko-Biała EPBA

Pomysł na wyjazd do stanów grupą kilku starych przyjaciół pojawił się krótko po tym, jak dwóch z nich, właścicieli szkoły języka angielskiego ogłosiło wśród swoich studentów konkurs gdzie nagrodą główną był dwutygodniowy tour po Kalifornii. Podczas któregoś weekendowego spotkania krótko omówiliśmy temat, co brzmiało mniej więcej: „Jedziemy? Jedziemy!”
W międzyczasie w szkole został wyłoniony zwycięzca, na jego nieszczęście młodszy od najmłodszego z nas o 10 lat. Mogło być gorzej. Gdyby wyjazd wygrała powiedzmy pani w wieku 50 lat to albo z naszego wyjazdu nic by nie wyszło, albo musielibyśmy się podzielić w stanach na dwie grupy. A tak, zwycięzca konkursu był „do urobienia” jeśli chodzi o plan podróży.
Wyjazd został zaplanowany na kwiecień lub maj w zależności od cen biletów, i tak oto udało się znaleźć loty WAW-AMS-LAX (KLM) i powrotny LAX-CDG-WAW (AF) za 2400zł z 1,5 godzinnymi przesiadkami w obie strony. Ja niestety, z racji tego że musiałem przedłużyć moją wizę (dostępność terminów w konsulacie) bukowałem bilety później, przez co wracałem sam, tego samego dnia lecz trzy godziny wcześniej i na pokładzie A380 zamiast jak reszta B777.
Ruszyliśmy 22 kwietnia z Bielska-Białej do Warszawy. Noc spędziliśmy u kolegi który leciał z nami i rano po około dwóch godzinach snu pojechaliśmy na Okęcie. Odprawa, krótkie oczekiwanie przed bramką i pakujemy się do porannego lotu KL1362 do AMS na pokładzie B737-800 PH-BGB. Na pokładzie standard, napoje plus kanapki z serem. Plusem było to, że na obu segmentach wzięliśmy sobie miejsca obok siebie więc było naprawdę wesoło.
W Amsterdamie czasu starczyło tylko by posiedzieć przy piwie w knajpie Heinekena i przejść do bramki. Następny segment to lot do LAX na pokładzie B747. Był to mój pierwszy lot w Jumbo, wrażenia jak w każdym innym samolocie z tym że jakby głośniej. Siedzieliśmy z samego tyłu po prawej stronie. Za nami tylko przestrzeń bagażowa bo KLM puszcza na ten lot wersję Combi. Reg maszyny to PH-BFT „City of Tokyo” w odświeżonym malowaniu. Po drodze karmili dwa razy, nie zamawiałem specjalnych posiłków jak zwykle zresztą, więc wziąłem kurczaka curry. Alkohole podawali bez problemów. Przelot nad Nellis AFB, z prawej strony widoczne 4 B-1. Lądowanie w Los Angeles. Po wylądowaniu czekała nas kontrola urzędu imigracyjnego którą przeszliśmy bez problemów, po czym udaliśmy się na parking w oczekiwaniu na samochód z wypożyczalni który miał po nas przyjechać. Trwało to prawie godzinę. Wreszcie po kolejnej godzinie pakujemy się do Chevroleta Express i jedziemy do dzielnicy Echo Park gdzie spędzimy pierwsze cztery dni. Gościł nas kuzyn naszego kolegi Steve wraz z żoną Luz i dziećmi. Do dyspozycji mieliśmy cały dom, w którym jak się później okazało mieszkamy jako ostatni goście ponieważ będzie wyburzony a na jego miejscu powstanie nowy. Dziewięć godzin różnicy czasu między Polską a Los Angeles powodowało że budziliśmy się około 4 rano i od razu zaczynaliśmy konsumpcję, oczywiście w granicach rozsądku. Później już o normalnej godzinie kawka w knajpie obok, śniadanie i codzienne zwiedzanie okolic.
Grifith observatory ze wspaniałym widokiem na LA. Krótka wizyta w Hollywood z przerwą na lunch, Następnie Sunset Boulevard, i przerwa w Rainbow Bar & Grill ulubionym miejscu śp. Lemmy’ego z Motörhead. Na koniec molo w Santa Monica gdzie kończy się Route 66. Objazd powyższych miejsc zajął nam prawie cały dzień. Spory ruch, korki, a miasto ogromne. Nasza miejscówka Echo Park położona jest około 3 km w prostej linii od centrum LA, świetnie położona w dolinie którą okalają strome wzgórza. Dużo zieleni i cisza. Miejsce jest mega hipsterskie. Mnóstwo butików z używaną odzieżą, sklepów z organiczną żywnością i ludzi ubranych często do przesady fantazyjnie. Niezła mieszanka. Jeśli dodać do tego meksykańskie gangi to mamy prawdziwy kosmos. Warto wspomnieć o food truckach z meksykańskim jedzeniem. Karmią świetnie i tanio. Zaliczyliśmy też mecz Dodgers’ów. Byłem już wcześniej na baseballu, nie kumam zasad i jak dla mnie to gra jest mało dynamiczna. Jeżeli już zawodnikowi uda się odbić piłkę to wtedy coś się dzieje, a tak? Nuda. Niestety gospodarze przegrali z Miami Marlins.
Dodger stadium Gwiazda drużyny Clayton Kershaw z kontraktem za 30 mln $ rocznie. Cztery dni w LA minęły jak z bata strzelił, pamiątkowe zdjęcie z naszymi gospodarzami i ruszamy dalej. Następny stop w Las Vegas. Po drodze zaliczamy jeszcze krótką wizytę na torze motocrossowym Glenhelen. Niestety było kompletnie pusto.
Droga pomiędzy LA a LV, jeszcze w Kalifornii. Zaliczamy jeszcze zaporę Hoovera. Niesamowity krajobraz dookoła. Przed wylotem zarezerwowaliśmy pokoje we Flamingo, jednym z pierwszych hoteli i kasyn na Las Vegas strip. Obecnie jest to dość spory moloch z kasynami, basenem i innymi rozrywkami. Vegas nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia, tłumy ludzi, wszędzie dudniąca muzyka, naciągacze na strip kluby. Takie wesołe miasteczko dla dorosłych. Osobiście najbardziej podekscytowany byłem wizytą pod Neliis AFB gdzie odbywają się ćwiczenia Red Flag. Niestety nie trafiłem w termin, ale i tak jak na wyjazd w ciemno i mimo kiepskiej pogody było ciekawie. Nie wyobrażam sobie być tam w trakcie ćwiczeń trwających dwa tygodnie. Na ziemi stały jeszcze cztery B-1 ale nie wiem czy latały. Z hotelowego okna przez szkło obserwowałem jeszcze A-10 oraz powroty z misji. Dwa dni później wyjeżdżamy na północ nad jezioro Tahoe. Pierwotnie mieliśmy jechać doliną śmierci, ale stwierdziliśmy że zajmie nam to dwie do trzech godzin jazdy dłużej, i w efekcie nie dojedziemy przed północą na miejsce. Dodatkowo prognozy nad jeziorem nie były zbyt optymistyczne.
Widoki po drodze robiły wrażenie. Miejscami wdrapywaliśmy się na wysokość 2500mnpm. Okolice Mammooth Lakes Wreszcie późnym wieczorem i w śniegu docieramy do naszego hotelu w South Lake Tahoe, gdzie czekał na nas kolega z Seattle który 10 lat temu przez rok mieszkał w Bielsku-Białej. Jezioro jest położone na wysokości 1897mnpm co potwierdza napis na ścianie sklepu. Na następny dzień podzieliliśmy się na dwie grupy. Jedni z nas zostali w hotelu testując pewne rośliny a w zasadzie grzyby lokalnego pochodzenia, my zaś mimo pogody mocno w kratkę udaliśmy się na objazd jeziora. Zdjęcie 43 W Tahoe solidnie nas wyziębiło więc po dwóch dniach zmieniamy klimat i kierujemy się w stronę oceanu, do Santa Cruz. Różnicę w temperaturze czuć już po zjeździe z gór. W okolicach Placerville grzeje już tak, że muszę się przebrać w coś lżejszego.
Docieramy na miejsce, pogoda póki co w porządku. Santa Cruz to miejsce z szeroką plażą, dzięki sporym falom są tu dobre warunki do uprawiania surfingu. Wzdłuż plaży ciągnie się deptak oraz wesołe miasteczko w budynku starej stacji kolejowej. Oczywiście wszechobecny zgiełk i wrzawa. My jednak byliśmy zajęci innymi rozrywkami. Spędzaliśmy wieczory na balkonie hotelu albo w barze Coasters który polecam. Zdawałoby się że mekka skaterów i surferów jest spokojnym miejscem, ale niestety nie do końca. Nie obeszło się bez absolutnie niesprowokowanej zaczepki ze strony lokalesa którą oczywiście puściliśmy bokiem. Facet który potrafi wystartować do ośmiu chłopa ma albo nie po kolei w głowie, wsparcie za rogiem albo jakiś argument za paskiem. Miejsce pod molem upodobały sobie foki. Z trzech dni przeznaczonych na Santa Cruz, jeden spożytkowaliśmy na wyjazd do San Francisco. Wcześniej zarezerwowaliśmy parking i o 10 rano ruszyliśmy. Dwóch z nas popłynęło na Alcatraz, my udaliśmy się na spacer po Chinatown oraz okolicach. Na rogu ulic naszą rozmowę po polsku usłyszała pewna dziewczyna rozdająca jakieś ulotki religijne. Spytała gdzie mieszkamy w Polsce i powiedziała że była w B-B bo przez 1,5 roku mieszkała w Katowicach. Przy okazji poleciała nam świetny lokal z wietnamskim jedzeniem. Świat jest mały. Kiedy nasi garownicy wrócili z Alcatraz, pojechaliśmy tramwajem do dzielnicy Castro gdzie wszystko jest pod tęczową flagą, a i sporo niecodziennych widoków można obejrzeć. Samo miejsce jednak bardzo fajne, sporo knajpek, budek z jedzeniem itp.
Czasu mało więc jedziemy na Vista Point po drugiej stronie Golden Gate, robimy krótka przerwę i wracamy do bazy. Po trzech dniach w Santa Cruz lecimy dalej na południe do San Louis Obispo gdzie skorzystamy z gościny kuzynki naszego amerykanina (zwanego dalej Andrew). Jest to miasto akademickie, z campusem na 20 tys. Studentów z czego pewnie połowa to płeć przeciwna. Wieczór spędzamy w podrzędnej knajpie na grze w bilard i shuffleborad, po czym przenosimy się do domu i korzystamy z uroków garażu naszego gospodarza. Garaż to nie byle jaki. Wyciszony od środka, wewnątrz miejsce do spania, perkusja, gitary, stół do piłkarzyków, lotki i pełny barek. Kończymy późno. Przed południem po śniadaniu w hinduskim bufecie jedziemy na jedną noc pod namiotami na kampingu w Refugio State Park. Zatrzymujemy się po drodze w Moss Landing gdzie spotykamy się z wujkiem Andrew na wspólnym obiedzie w Phil’s Fish Market and Eatery. Polecam jak ktoś będzie w okolicy. Fantastyczne jedzenie.
Zakupy na jednodniowy kamping. Jedyne 320$. Refugio to bardzo fajne miejsce na kamping, ładnie położone, z pełną infrastrukturą. Ma jednak spory minus w postaci autostrady i linii kolejowej w odległości odpowiednio 200 i 150m. W nocy można stanąć na równe nogi kiedy przejeżdża pociąg towarowy. Nie mniej jednak miło spędziliśmy czas, ognisko, napoje wyskokowe i śmiechu co nie miara. Przedostatni dzień naszej podróży to powrót do Los Angeles. Jedziemy wzdłuż oceanu do Santa Monica gdzie zarezerwowaliśmy ostatnią noc. Po przyjeździe idziemy na lunch z Mamą Andrew, a później na knajpy na Venice Beach. Ze spotterskiego obowiązku robię jeszcze parę zdjęć z hotelu, nad którym przelatują samoloty na LAX lecące z Azji i Australii oraz z zachodniego wybrzeża Stanów. Sobota 7 maja to dzień naszego wylotu ze Stanów. Ja udaję się na lotnisko wcześniej niż reszta. Po dotarciu na przystanek pod LAX idę jeszcze na most zrobić parę zdjęć z lądowań. Przez szybę autobusu udało mi się złapać A380 którym polecę do CDG. Odprawiłem się wcześniej więc na lotnisku tylko zdaję bagaż i idę do bramki. Będę leciał po raz pierwszy na pokładzie A380. Maszyna o regu F-HPJA lot AF65.
Siedzę na dolnym pokładzie w tyle samolotu przy oknie. Miejsca dość sporo, zwłaszcza od strony okna. Żeby wyjrzeć do niego, trzeba się sporo nachylić. W środku zdecydowanie ciszej niż w B747. Serwis dwa razy w trakcie lotu, napoje i alkohole na bieżąco.
Spora komórka burzowa gdzieś nad Colorado. Na Youtube jest gdzieś sfilmowane silne tornado po lewej stronie naszego samolotu. Krater w Arizonie. Jego średnica wynosi 1300m. Po wylądowaniu w Paryżu, muszę zdążyć na mój lot do Warszawy. Lotnisko jest spore, dodatkowo kontrole i wszystko zabiera trochę czasu. Ostatni segment robię na pokładzie A320 F-HEBP.
Nad Polską burze, nie było jednak konieczności omijania ich. Po wylądowaniu odbiór bagażu i jazda na pociąg. 3 godz. 20 min. I jestem w domu. Zrobiliśmy 2500km po Kalifornii, zaliczyłem dwa nowe typy samolotów i jedno nowe lotnisko, no i pierwszy raz leciałem AFrykańskimi liniami, i w ogóle pierwszy raz postawiłem stopę na terytorium najbardziej na północ wysuniętego kraju Afryki. Doświadczeń nigdy nie za wiele. Co do samego wyjazdu, nie ma to jak wyjazd w męskim gronie gdziekolwiek. Celowo nie pisałem tutaj w szczegółach o tym jak wyglądały nasze wieczory, ale można się domyślić że nudno nie było. I jeszcze jedno. Nie zrobiliśmy niczego z czego trzeba by się było spowiadać :-) .
ZRT460/457M
Awatar użytkownika
vader
Administrator
Posty: 2854
Rejestracja: 13 stycznia 2008, 11:33
Obserwuję: niebo :)
Lokalizacja: Wieliczka
Kontakt:

Nieźle Gryni :-) Fajny wyjazd i to prawda, że wyłącznie męskie grono na jednej wyprawie ma swój klimat :-D
N 10" 'Simon II' + SCT 5", EOS 70D, 12x50, 8.5x32, 2x53
Uniden UBC125XLT, PlanePlotter: mo i vo
Obrazek
Awatar użytkownika
RafalBel
Donator
Posty: 1298
Rejestracja: 12 października 2010, 20:27
Obserwuję: L980, M860,L999, BABKO/MEBAN-BIGLU, TOSPO-BABKO, GOTIX-ROE,
Lokalizacja: Warszawa/Bełżyce

Jak zwykle pełna profeska z tą relacją, no i w końcu nie Azja, tylko w drugą stronę :-)

Obrazek

Obrazek
Canon EOS 7D Mark II / EOS 7D+Synta 8" + Powermate TeleVue 2x + Tamron 150-600 VC USD G2 + Canon 70-300 IS II USM
Awatar użytkownika
unibal
Donator
Posty: 200
Rejestracja: 27 grudnia 2012, 11:40
Lokalizacja: EK

Świetna relacja, czysta przyjemność coś takiego chłonąć! dzięki!
Awatar użytkownika
Blank
Administrator
Posty: 517
Rejestracja: 06 lutego 2007, 04:18
Lokalizacja: Choszczno

Fajnie poczytać :)
Ja podobny trip przeżyje we wrześniu, a bilety juz zakupione.
Z tym że lece TXL - AMS - SFO KLMem. Fartnęlo mi sie bo za wielka wodę polecę w Niedziele drugim dziennym lotem AMS - SFO wykonywanym na B789 :) Powrót juz poczciwym 747 co mnie też cieszy. Plan mam taki ze kilka dni w Cupertino u przyjaciół a później Yosemite Park -> Death Valley -> Las Vegas ( 2 dni) i Los Angeles 3-5 dni. :)
Będzie pare pytań Gryni, ale zgłosze sie na PW .
Świetna relacja ;)
Pentax K10D+ MTO 11 CA
Awatar użytkownika
Gryni
Posty: 1110
Rejestracja: 07 lutego 2007, 00:45
Lokalizacja: Bielsko-Biała EPBA

Dzięki za opinie, cieszę się że się podobało. W miarę natchnienia będę wrzucał jeszcze co nieco samolotów.

Blank, chętnie pomogę.
ZRT460/457M
ODPOWIEDZ