Bahamy i Floryda na przełomie roku

Relacje z imprez lotniczych, pokazów, podróży itp.
Awatar użytkownika
Gryni
Posty: 1110
Rejestracja: 07 lutego 2007, 00:45
Lokalizacja: Bielsko-Biała EPBA

Jak co roku w Grudniu uciekam odpocząć po całorocznej tyrce. W tym roku nie było problemów z wyborem miejsca. Jako że moja druga połowa kolejny raz przedłużała wizę do USA, postanowiliśmy to wykorzystać. Zdecydowaliśmy się na Florydę, a skoro już tam, to na Bahamy niedaleko.
Niestety na okres świąteczny na próżno szukać biletów w rozsądnych cenach. Najtańsza była oferta Austryjaków i na dodatek w Premium economy. Lecimy KRK-VIE-EWR-MIA z powrotem tak samo z tym, że przez Chicago. Osobny lot na trasie MIA-NAS-MIA z Bahamasair.
Startujemy rano na Balice. 10km przed lotniskiem zapala się czujnik niskiego ciśnienia w oponie. Staję na stacji, niby wszystko ok. Obawiam się tylko, że po drodze przebiłem koło i po powrocie z urlopu mogę się rozczarować.
Po odprawie i security przepłacamy za kawę, i czekamy na boarding.
Lot OS600 robimy Dashem OE-LGH.
W Wiedniu mamy 2 godz. 20 min. na przesiadkę. Niby dużo, ale w trakcie boardingu moją dziewczynę wywołali na dodatkowa kontrolę więc w efekcie na pokład wchodziliśmy na samym końcu.
Zajmujemy nasze miejsca, 10A i C w pierwszym rzędzie za klasą biznes. Fotele wygodne, oparcie dość mocno się „kładzie”, jest też podnóżek. W standardzie kocyk, poduszka i amentity kit.
Obrazek

Push back robimy punktualnie, ale warunki w Wiedniu mocno się pogorszyły, zaczął padać śnieg i konieczne było odladzanie maszyny. W efekcie startujemy o godzinę później w stosunku do planu.
Obrazek

Obrazek

Lecimy B763 OE-LAY. Trasa wiedzie nad Czechami, Niemcami, Morzem Północnym, Islandią, południową Grenlandią i Kanadą.
Obrazek

Główny posiłek bardzo dobry trzeba przyznać.
Obrazek

Na podejściu do Newark fajny widok na Manhattan.
Obrazek

Do rękawa dokujemy 15 minut po planowanym przylocie. Teraz przed nami prawdziwa przeprawa, czyli Immigration.
Biegniemy na stanowiska. Jak zobaczyłem kolejkę, to zwątpiłem w powodzenie misji. Czas topniał, w kolejce stali wszyscy. Ci z wizami, i ci bez wiz (ESTA) jak jeden mąż. I tak się tutaj zastanawiam, po co cały ten krzyk o zniesienie wiz do USA skoro stoję w tej samej kolejce do immigration z Niemcami, Czechami i Hiszpanami. Jadę raz na 10 lat do konsulatu, płacę 160$ i mam święty spokój. Nawet podróży nie muszę rejestrować tak jak uczestnicy ESTA.
W końcu po 1 godz. 20 min. oficer Alvarez zaprosił nas gestem do okienka. Gadka szmatka, co robimy w życiu, gdzie jedziemy, ile mamy kasy itp. Na koniec wbił pieczątki i pobiegliśmy odebrać walizy, aby znów je na innym stanowisku nadać. I tu pojawił się problem. Dwumetrowy afroamerykanin skanuje przywieszkę i mówi, że lot jest już zamknięty. Trudno. Nie udało się.
Idziemy obok do biura linii United (segment EWR-MIA i MIA-ORD obsługuje UA). Podchodzimy do faceta, i co się okazuje. Trafiliśmy chyba na najbradziej nieogarniętego gościa w biurze obsługi klienta. Jest chory. Smarka, kaszle, chrząka nosem, na dodatek ma taką wadę wzroku, że nie może odczytać druku na naszych rezerwacjach. Jak już mu się to udało to powiedział, że do Miami są jeszcze dzisiaj dwa loty, ale oba pełne i może nas dać na stand-by. Zaczynam się denerwować. Mija 20 minut, do stanowiska obok przychodzi para Czechów z naszego lotu. Chwilę rozmawiamy i okazuje się, że mają dokładnie ten sam problem co my. Obsługuje ich kobieta. Mija 5 minut, babeczka daje Czechom karty pokładowe na lot UA1001 do Miami o 19:45. Zatkało mnie. Wkurzony pytam gościa w okienku co jest nie tak, skoro klienci obok dostali karty pokładowe na następny lot bez problemu! W końcu wtrąciła się kobieta która obsługiwała Czechów, odsunęła gościa od komputera, poklikała w klawiaturę i cyk! Dało się! Lecimy UA1001. Kamień z serca, bo lot do Nassau jutro o 8:55 z Miami.
To nie koniec cyrku. Zapakowaliśmy się do B738. Teraz po kolei: 20:25 pushback, odpalamy silniki. 20:31 ruszamy. Po drodze Kapitan oznajmia, że mamy jedenastą kolejkę do startu. Docieramy na swoje miejsce w kolejce o 20:45. Stoimy w tej kolejce 15 minut, aż o 21:00 zjeżdżamy na bok, a Kapitan mówi, że jakiś tam „paperwork” jest niekompletny i musimy czekać na kogoś z lotniska. O 21:10 kolejne info od Kapitana: „ przykro mi, paperwork-u się nie da załatwić, wracamy do gate’u”. Szlag mnie trafia powoli. Samolot ciasny jak nieszczęście. Podkołowaliśmy na wysokość gate’u. o 21:17 stanęliśmy znowu. Kapitan mówi, że jednak paperwork da się załatwić tutaj, nie trzeba kołować do gate’u. No i w końcu widocznie zrobili ten paperwork bo po kolejnych minutach postoju i palenia nafty o 21:25 pokołowaliśmy znowu do pasa. Tym razem puścili nas bez kolejki i o 21:30 poszliśmy w powietrze. Poniżej screen z FR24 który białą kreską (słabo widoczną niestety) pokazuje naszą wycieczkę po EWR. Łącznie ze wszystkimi kontrolami, spędziliśmy na tym cholernym lotnisku siedem godzin.
Obrazek

Po lądowaniu w Miami, bierzemy taksówkę i jedziemy do hotelu. Niestety na sen mamy tylko trzy godziny. Zrobiłem jeszcze odprawę na lot do Nassau i odpadłem.
O 5:40 rano na lotnisku ustawiam się przy okienkach Bahamasair. Jest już trochę ludzi, jak się okazuje są to pasażerowie z odwołanego lotu poprzedniego dnia. Robi się ciekawie. Stoimy w kolejce, nic się nie dzieje, czas do odlotu topnieje a trzy kobiety na stanowiskach odpraw zajmują się liczeniem i przekładaniem kart pokładowych z jednej kupki na drugą, a potem z tej drugiej z powrotem na pierwszą. Po jakimś czasie ożywionej dyskusji powtarzają operację. Ludzi w kolejce zaczyna przybywać. Zaczynają się pierwsze nerwówki. Sam w końcu podchodzę spytać czy mogę chociaż nadać bagaż bo kartę pokładową już mam. Nie mogę, bo czekają na obsługę itp. Atmosfera robi się nerwowa. Czuję, że jeszcze chwilę i sytuacja wymknie się spod kontroli. W końcu obsługa powiedziała, że pierwsi lecą ci, którzy są odprawieni on-line, po czym zaczęli wołać po nazwiskach, podchodziło się do okienka, zdawało bagaż i odbierało wydrukowaną już wcześniej kartę pokładową. Dla mnie nowość. Cały cyrk trwał 1:40 godz.
Lot oczywiście opóźniony, do tego zdążyłem się przyzwyczaić. Minęła godzina planowanego odlotu (8:40), przy bramce nie ma nikogo. W końcu o 9:08 info, że samolot już wystartował z Nassau. Jest dobrze. O 9:40 faktycznie pod gate podkołowuje nasz Benek. Startujemy o 11:43. Lecimy 25-cio letnim B735 o rejestracji C6-BFE który ma za sobą służbę w Malaysia Airlines, Air France i Aerolineas Argentinas. Fajny stary samolot z normalnymi fotelami, widać ślady napraw na kadłubie.
Obrazek

Obrazek

Podczas lotu żadnego serwisu, widoki też średnie z powodu zachmurzenia. W końcu pod nami New Providence.
Obrazek

Lądujemy o 12:20, i znowu pod górkę. Czekamy na schodki 20 minut. Uspokajam się bo w końcu udało się dolecieć na miejsce. Bierzemy taksówkę i jedziemy do hotelu. Wybraliśmy Holiday Inn Express niedaleko centrum Nassau.
Kolejne sześć dni pływamy od wysepki do wysepki, chodzimy po mieście i plażujemy. Niestety największa atrakcja czyli rejs na wyspę świń z kilkoma innymi atrakcjami po drodze zostaje odwołana z powodu zbyt silnego wiatru. Operator odwołał wszystkie rejsy na trzy dni do przodu. Trudno się mówi, pozostaje kiedyś wrócić.
Parę widoków z Nassau
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na deserek
Obrazek

Hotel Atlantis na Paradise Island. Łącznik między budynkami to apartament. Jeśli wierzyć przewodnikowi na pokładzie water taxi, doba kosztuje 25000$. Minimalny pobyt to cztery doby. Podobno zarezerwowany na 5 lat do przodu.
Obrazek

Willowa część Paradise Island
Obrazek

Allure of the seas, jeden z największych wycieczkowców na świecie. Codziennie do Nassau zawijały trzy do czterech takich maszyn.
Obrazek

Ciężko mówić, że zwiedziłem Bahamy. Zobaczyłem tylko wyspę New Providence, a nawet niewielką jej część. Korzystaliśmy z transportu publicznego, bilet niezależnie od długości trasy kosztuje 1,5$. Podczas pewnego powrotu z plaży na zachodzie wyspy zatrzymał się autobusik z jedną tylko osobą oprócz kierowcy. Wsiedliśmy, i od razu ogłuszyła mnie muzyka reggae. Tak głośnej muzyki w jakimkolwiek pojeździe jeszcze nie słyszałem . Czuć było bardziej po wnętrznościach niż w uszach. Palniki na pokazach to przy tym małe miki. Kierowca ruszył, po drodze tańczył za kierownicą, podśpiewywał, wymachiwał rękoma, totalna jazda. Zasuwał przy tym szaleńczo. Płacąc przy wysiadaniu poczułem od niego charakterystyczną woń rumu.
Klimat rasta na wyspie to norma. Wieczorami przy plaży i w parku przy wjeździe na Arawak Cay, istny festyn. Muzyka i jedzenie w wielkich grillów zrobionych z bojlerów. Fantastyczne i niedrogie, a jerk chicken, żeberka i conch salad miażdżą.
Obrazek

Obrazek

Fantastyczny rum Ricardo o kokosowym smaku, i lokalne piwo Kalik
Obrazek

Obrazek

Parę słów o Pearl Island i Blue Lagoon. O ile ta pierwsza jest nieduża I w miarę kameralna, to Blue Lagoon jest zorganizowana jak resorty pod amerykańskich turystów. Wszystko od linijki, co do minuty, wolno to i to, tego i tego nie. Nawet do wody z maską i fajką zbytnio nie można wejść, bo trzeba zapłacić 15$ za asystę instruktora i ubrać kapok (!). W sumie dla Amerykanów wystarczy, bo i tak nic poza jedzeniem i piciem innego nie robią.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Amerykańska wycieczka segway’owa pod ścisłym nadzorem instruktorów
Obrazek

25 Grudnia przez centrum Nassau przetacza się parada Junkanoo. Na wielkich wozach zamontowane są kukły znanych postaci, Tancerze i tancerki, muzycy wybijają rytm na bębnach, wszystko kolorowe, z rozmachem i do rana.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

27 grudnia wracamy do Miami. I znowu powtórka szopki z lotu poprzedniego. Po przyjeździe na lotnisko zdajemy bagaże i przechodzimy kontrolę bezpieczeństwa. Co ciekawe, amerykańska kontrola imigracyjna odbywa się jeszcze na lotnisku w Nassau. Tym razem na kioskach do samodzielnej odprawy dostajemy nieprzekreślone wydruki więc wszystko idzie szybciej. W 40 minut jest po sprawie.
Planowy odlot 15:00. O 14:00 informacja, że z powodu późnego przylotu z poprzedniego rejsu wystartujemy o 16:15. Następnie odlot przesuwa się na 16:30. Boarding rozpoczyna się o 16:50. O 18:15 nadal siedzimy w samolocie przed gate’em! Lotnisko całkowicie zakorkowane przez krezusów i ich bizjety. Między 16:50 a 17:30 na obu pasach odbywały się tylko lądowania. Śliczna Dakota i inne samoloty w kolejce spalały paliwo przez ponad 40 minut.
Obrazek

Dakota niestety nie zmieściła się w kadrze
Obrazek

W końcu o 18:36 wystartowaliśmy. Tym razem lecimy zaledwie 22 letnim B735 C6-BFC który latał wcześniej w Braathens i SAS jako LN-BUG. Po starcie widać płytę postojową na południu lotniska. Nigdy w życiu nie widziałem tylu Bizjetów stłoczonych w jednym miejscu. Dla tego typu ruchu powinno być osobne lotnisko.
Po lądowaniu w Miami, odbieramy samochód i jedziemy do naszego hotelu na Ocean Drive. Pierwsze wrażenie przyjemne, budynek powstał w 1948r. w stylu Art Deco, robi dobre wrażenie które niszczy mi dobrze zawiana amerykanka po 60-tce, która podczas meldowania się w recepcji podbiega do nas łapie mnie za ramie i krzyczy: „Nie zostawajcie tu! To okropny hotel! W łóżkach są Bed bugs!”. Potem to samo do mojej dziewczyny, następnie do recepcjonistki, że zniszczy to miejsce, że są skończeni itp. Wreszcie babę udaje się uspokoić, a my za zaistniałą sytuację inkasujemy dodatkowe bloczki na drinki w hotelowym barze. Trochę po tym wszystkim obawiałem się co zastanę w pokoju bo hotel tani nie był, ale koniec końców „Bed bug’ów” nie było, a łóżka bardzo wygodne.
Nazajutrz trochę plażujemy, trochę zwiedzamy okolicę, a popołudniu jedziemy na lotnisko odebrać rodziców. Niestety na żadne zdjęcia czasu nie było, całą uwagę skupiłem na poruszaniu się po terenie lotniska i zaparkowaniu samochodu.
Na 30 Grudnia kupiliśmy bilety na NBA. Mecz lokalsów Miami Heat z Minnesota Timberwolves w American Airlines Arena. Ludzi na oko jakieś 70%, znalezienie parkingu w miarę spokojnie z tym, że 10 minut piechotą od hali za to tanio bo jedyne 10$.
Obrazek

Niestety nawet gwiazda drużyny Dwane Wade nie pomogła i ostatecznie Minnesota wygrała.
Kolejny punkt programu to wycieczka do Everglades City. W zasadzie pojechaliśmy tam tylko popływać po mangrowcach. Rejs bardzo fajny, pływanie płaskodenną łodzią napędzaną śmigłem daje niesamowite wrażenia. Łodzią można robić wszystko, łącznie z obrotami o 180 stopni. Trzeba jednak bardzo uważać, bo nie mają rewersu. Hamowanie odbywa się tylko przez zdjęcie gazu.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Droga stanowa 41 na odcinku między Miami a Everglades City, ponad 30km prostki.
Obrazek

Na Sylwestra chciałem zarezerwować stolik w jakiejś restauracji. Znalazłem, sprawdziłem kartę i zarezerwowałem. Na drugi dzień dostałem maila z informacją, że w Sylwestra standardowa karta będzie niedostępna, ale za to mamy specjalne menu za 350$ za osobę, nie licząc napojów i napiwków. Były nas cztery osoby więc perspektywa wydania ponad 1500$ za kolację spowodowała, że rezerwację odwołałem. Milionów na koncie nie mam. Zresztą pewnie dla większości Amerykanów taki wydatek to też nie fraszka. W efekcie Sylwestra spędzamy w restauracji kubańskiej na Ocean Drive, bez rezerwacji i za jakieś 25% ceny zaoferowanej w odwołanej restauracji. Kolacja, parę drinków i około 1:00 wracamy do hotelu. W Sylwestrowy wieczór na Ocean Drive tysiące ludzi głupio uśmiechających się do swoich telefonów, odbijających się jeden od drugiego, hałas, ale na szczęście jest spokojnie. Policja na każdym rogu w dużych ilościach.
Obrazek

Trochę widoków z Miami Beach
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Studio tatuażu w którym kręcono serię „Miami Ink”
Obrazek

Jeszcze tradycyjnie deser
Obrazek

Nowy rok o 8:30 rano, ruszamy na Key West. Po drodze już na Key Largo, jemy śniadanie w typowym przydrożnym Dinerze.
Obrazek

Nie wiem jak można wciskać w siebie z samego rana takie ilości tłuszczu i zalewać wszystko jak co niektórzy dietetyczną Colą (co za głupota), no ale co kraj to obyczaj. Osobiście amerykańskie śniadania mi nie pasują, na dodatek panie pomyliły się na wydawce i nasze zamówienie poszło do kogoś innego, co przedłużyło nasze śniadanie do 1 godz i 20 min. Normalnie zaważyło by to na wysokości napiwku lub w ogóle na jego otrzymaniu, ale nie w USA gdzie wliczanie 20% do rachunku pod nazwą „service charge” lub „gratitudy” jest normą. Mało tego, czasami na rachunku jest jeszcze rubryczka „extra gratitudy” i długopis do ręki. Jak dla mnie kłóci się to z zasadą napiwku. Jestem zadowolony – daję. Kelner mi podpadł – nie daję. Proste.
Seven mile bridge przed Key West
Obrazek

Po drodze robimy jeszcze mały postój, i krótko popołudniu docieramy do Key West. Nasz pokój jeszcze nie gotowy. Zostawiamy samochód i ruszamy na spacer.
Najbardziej na południe wysunięta część kontynentalnych Stanów, 150km do Hawany
Obrazek

Po ulicach dumnie paradują koguty
Obrazek

Obrazek

Charakterystyczna zabudowa Key West
Obrazek

Początek drogi nr. 1
Obrazek

Na tablicy naklejka. Shutdown i jego skutki. W telewizji ciągle o tym trąbili. Mnóstwo ludzi nie dostawało wypłat. Na szczęście dla nich, już jest po wszystkim. Był to najdłuższy shutdown w historii USA
Obrazek

Zatrzymujemy się w knajpie na plaży, zamawiamy hawajskie piwo Kona, i colę. Kelner i właściciel pyta nas skąd jesteśmy, a potem mówi, że tydzień temu wrócił z Polski. Był w Krakowie. Kiedy dostajemy rachunek od razu widać różnice w cenach jeśli chodzi o Miami Beach i Key West. Za dwa piwa i dwie Cole płacimy mniej niż za małego drinka w Miami.
Oglądamy polowanie pelikanów i legwany na drzewach
Obrazek

Obrazek

Zajrzeliśmy też do polskiego sklepu o nazwie „Pierogi”. Pogawędziliśmy trochę z właścicielką i zrobiliśmy małe zakupy. Na Key West mieszka podobno około 250-ciu Polaków. Całkiem sporo jak na tak odludne miejsce.
Na drugi dzień opuszczamy Key West i wracamy do Miami. Na rogatkach miasta kupujemy meksykańskie jedzenie i jedziemy w pobliże bazy Boca Chica. Z rana kilka razy widziałem śmigające F-5 Tiger więc jest szansa, że coś się złapie koło lotniska. Niestety zaczęło padać, ale ledwo deszcz ustał, i nadleciała wracająca z misji para Tigerów z VFC-111 Sundowners w malowaniach z czerwoną gwiazdą na ogonie. Przeszły nad pasem a następnie rozpuściły szyk.
Obrazek

Obrazek

Tutaj nad miastem z zaskoczenia na parkingu
Obrazek

Dalszego pobytu w na Florydzie nie ma sensu opisywać, poza niewielkimi zakupami wycieczką po zatoce między Downtown a Miami Beach, byliśmy jeszcze tylko na bagnach tym razem jednak znacznie bliżej miasta i nie na mangrowcach, a na rozległych rozlewiskach. Dało się tam zauważyć sporo aligatorów.
Obrazek

Krótki rejs po zatoce między Downtown a Miami Beach i dom w którym toczyła się jedna z akcji filmu Bad Boys
Obrazek

Jeszcze parę widoków
Obrazek

Obrazek

4 stycznia żegnamy się z Rodzicami którzy lecą (a raczej płyną) dalej, i udajemy się w podróż do Polski. Zdajemy samochód, jedziemy kolejką do terminala i przechodzimy wszystkie formalności. Okazuje się, że Austrian rozdzielił moją rezerwację na dwie osobne. Karty pokładowe dostała tylko moja dziewczyna. Ja swoje odebrałem dopiero podczas boardingu.
Lot MIA-ORD robimy z United, w A320 jako UA330. Mam szczęście bo dostałem 21F czyli okno przy wyjściu awaryjnym. Lecę zatem bardzo wygodnie.
Obrazek

Miami po starcie
Obrazek

W Miami w czasie wylotu 28 stopni, a w Chicago 1 stopień na plusie
Obrazek

Mamy niecałe dwie godziny na przesiadkę, bierzemy jakieś jedzenie, potem kupuję w bezcłówce litrowego Titosa na jutrzejszy wieczór z kolegami. W Chicago jakiś remont czy coś, przejazd między naszymi terminalami zamiast kolejką odbywa się autobusem lotniskowym po płycie lotniska.
Do Wiednia lecimy B777-200 OE-LPF w okolicznościowym malowaniu. Mamy miejsca 12A i C. Startujemy o zachodzie słońca. Obejrzałem film, zjadłem i zasnąłem.
W Wiedniu lądujemy w totalnej śnieżycy więc domyślam się, że lot do Krakowa będzie opóźniony. Po wyjściu z samolotu i kontroli paszportowej orientuję się, że na pokładzie zostawiłem kupioną w Chicago butelkę. Skacze mi ciśnienie. Idę do biura Austrian, dowiadujĘ się tylko tyle, że muszę iść do biura rzeczy znalezionych w terminalu 1. Poszedłem. Pani powiedziała, że nic nie da się zrobić teraz, ale mogę poczekać do 15:00 bo wtedy przynoszą wszystkie zaginione fanty z poranka. Czekać nie mogę bo 12:50 mam lot. Pozostało zgłosić zgubę w specjalnym formularzu. Tak zrobiłem. Po powrocie przez cztery dni dostawałem raporty, że moja zguba nie została dostarczona do biura. Z całą pewnością ekipa sprzątająca lub jeden z jej członków miał tego wieczorem udana imprezę. Mam nadzieję, że miał chociaż tęgiego kaca.
Lot do Krakowa tak jak myślałem opóźniony 2 godz. 5 min. Z czego godzinę przesiedzieliśmy w samolocie. Szkoda, że było pochmurno bo Wiedeń-Kraków przelatuje nad moim miastem. Po lądowaniu dziewczyna zostaje odebrać bagaże, a ja biegnę po samochód modląc się po drodze żeby nie stał na kapciu. Na szczęście wszystko jest ok, był to tylko błąd czujnika. Po 20-stu minutach dzwoni dziewczyna, że czeka z bagażami. Szok! Takich rzeczy w KRK już dawno nie grali.
Pakujemy walizy i do domu. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania, służę w miarę aktualnymi informacjami.
Na zakończenie jeszcze parę akcentów lotniczych.
Podejścia na EYW nad miastem
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

B757 trenujący lądowania na Boca Chica
Obrazek

US Coast Guard nad Nassau
Obrazek

Dziękuję za uwagę.
ZRT460/457M
Awatar użytkownika
RafalBel
Donator
Posty: 1298
Rejestracja: 12 października 2010, 20:27
Obserwuję: L980, M860,L999, BABKO/MEBAN-BIGLU, TOSPO-BABKO, GOTIX-ROE,
Lokalizacja: Warszawa/Bełżyce

Kolejny raz świetna robota :-) Przeczytane od deski do deski.
Miałeś chyba tutaj jakąś kumulacje przygód co? :-D

Obrazek

Obrazek
Canon EOS 7D Mark II / EOS 7D+Synta 8" + Powermate TeleVue 2x + Tamron 150-600 VC USD G2 + Canon 70-300 IS II USM
Awatar użytkownika
Gryni
Posty: 1110
Rejestracja: 07 lutego 2007, 00:45
Lokalizacja: Bielsko-Biała EPBA

Przygód związanych z podróżowaniem samolotami było bez liku tym razem. No ale jak mamy osiem segmentów do oblecenia, to takie kłopoty się niestety zdarzają. Na dodatek był to okres wybitnie ruchliwy na lotniskach.
ZRT460/457M
Awatar użytkownika
SensiFly
Donator
Posty: 250
Rejestracja: 14 maja 2016, 12:26
Lokalizacja: WAW

:-D Świetna relacja
K-5IIs / S10' / TVX2
ODPOWIEDZ